„We śnie Jakub ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół. A oto Pan stał na jej szczycie i mówił: «Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz” (Rdz 28, 13-16). Tyle na temat Jakubowego snu o drabinie bytów wypowiedziały wersety Biblii. Nadludzkie istoty, wchodzące i schodzące po boskiej drabinie łączącej ziemię z niebem, miały okazać się dla wyznawców obietnicą transgresji, przekroczenia wszystkich ludzkich kondycji, nadzieją na spirytualizację. Jak powtarzał Filon z Aleksandrii, rozczytując w traktacie De somniis obecność aniołów we śnie Jakuba: „Dla nas biednych pożyteczne jest mieć <<logosy>> jako pośredników i rzeczników”. Rzeczywiście, ufny czytelnik Pisma spoglądał na postaci zstępujące z kolejnych stopni drabiny jak na swoje przyszłe lustra, wieczyste odbicia. Sen o drabinie Jakubowej stał się jednym z najważniejszych mitów chrześcijańskiego świata, opowieścią wyrażającą nadzieję transformacji, radykalnej odmiany losu, a także absolutnej, eschatologicznej wolności. Fotografiki Talata Darvinoğlu należy w moim przekonaniu odczytywać w dialogu z tą tradycją. Jako ich sceptyczną kontynuację, a nawet – jako okrutną weryfikację spirytualistycznego mitu chrześcijaństwa w dobie ponowoczesności.
W uniwersum Darvinoğlu nie ma drabin Jakubowych. I nie jest bynajmniej ważne, czy kiedykolwiek istniały, czy zostały spalone (jak w utworze Marka Lanegana z 2011 roku, Burning Jacob's Ladder), czy nigdy żaden człowiek stąpający po ziemi ich po prostu nie odnalazł. Według Orygenesa, drabina jest symbolem duszy ludzkiej, a aniołowie stąpający po niej – uosabiają boski rozum świata. „Tak kończy się świat – nie hukiem, ale skomleniem”, tą Eliotowską frazą mogliby posłużyć się wszyscy odrealnieni, humanoidalni bohaterowie fotografik artysty podobnie, jak postaci z powieści Orhana Pamuka, mieszkańcy światów, w których również nie dokonał się nigdy „szczęśliwy sen o drabinie”, mieszkańcy Kars ze Śniegu czy Stambułu z Nazywam się Czerwień. Darvinoğlu nie odnalazł drogi, za pomocą której można by wyśnić marzenie o zwycięstwie nad własną egzystencją. „W epifanii twarzy brzmi rozkaz: Nie zabijaj!” – pisał pół wieku temu z wielkim rozmachem Emmanuel Levinas. Dopowiadał jeszcze więcej, podkreślając, że „twarz niweczy intencjonalność, która kieruje się w jej stronę” i wzywa do absolutnej oraz bezwarunkowej odpowiedzialności za Innego. Sylwetki Talata Darvinoğlu odarto jednak z ich oblicz, a uczyniła to jakaś złowieszcza siła, redukująca ich istnienia do produktów halucynacji. Być może więc jest jednak tak, jak w słynnej Drabinie Jakubowej w reżyserii Adriana Lyne'a? Przejście istnieje, istnieje nawet możliwość zmiany. Nie jest to jedynie pomost do słonecznej Jeruzalem, ale najprawdziwsza, realna brama do piekieł.
Redakcja